ANI RZETELNE, ANI SPRAWIEDLIWE. PROF. BOGUSŁAW ŚLIWERSKI O RANKINGACH SZKÓŁ
PROF. BOGUSŁAW ŚLIWERSKI
Rankingi nobilitują i selekcjonują w świadomości społecznej to, skąd się biorą elity czy dzieci elit. Powinniśmy od tego odejść - mówi prof. Bogusław Śliwerski z Uniwersytetu Łódzkiego.
Justyna Pajęcka: Ostatnie wyniki rankingu Perspektywy wywołały szeroką dyskusję w sieci. Pan mówi wprost o szkodliwości i braku zasadności tego typu zestawień.
Prof. Bogusław Śliwerski, badacz współczesnej myśli pedagogicznej, teorii wychowania, polityki oświatowej i edukacji alternatywnej na świecie: Rankingi nie odzwierciedlają rzeczywistego stanu jakości kształcenia w szkołach publicznych. O ile dla szkół prywatnych mogą mieć znaczenie marketingowe, o tyle szkolnictwo publiczne nie podlega mechanizmom gry rynkowej. A na pewno nie powinno.
Szkoły ponadpodstawowe muszą się różnić, tworząc ofertę dostępności, otwartości dla tych, którzy są zainteresowani przygotowaniem w ramach określonego profilu. Zwłaszcza w liceach, gdzie wybór klas opiera się na decyzji czy np. uczeń będzie pobierał lekcje ukierunkowane na maturę rozszerzoną z języka obcego, chemii, biologii, itp.
Rankingi stanowią fałszywą informację, jakby rzekomo wszystkie szkoły miały te same profile, ten sam zasób kadrowy i łaknącą tych samych kompetencji młodzież, w związku z czym trzeba je porównywać, kierując się kryteriami wynikającymi ze szczególnych osiągnięć niewielkiej części uczniów.
Dostajemy iluzję tego, że da się wszystkie szkoły zestawić w jednej linii.
- Tak, a nie da się tego zrobić. Nie można zapominać o kwestii stawianych na wejściu barier. Te licea ogólnokształcące, które są zainteresowane wyłącznie młodzieżą wysoce uzdolnioną, narzucają dolne progi przyjęć w toku rekrutacji. Dajmy na to co najmniej 160 punktów. Zbierają śmietankę spośród absolwentów szkół podstawowych, więc trudno, żeby nie miały sukcesów.
Tymczasem wiemy, że niektórzy nawet bardzo uzdolnieni uczniowie nie mogą się dostać do jednego z pierwszej trójki liceów z któregoś z rankingów, nie dlatego, że nie mają wystarczającej liczby punktów, ale jest to np. kwestia odległości od szkoły czy niechęci rywalizowania w tzw. wyścigu szczurów.
Problemem staje się wykluczenie komunikacyjne albo kwestie ekonomiczne.
- To ogranicza możliwość skorzystania z oferty. Pamiętajmy, że często szkoły z pierwszych miejsc na liście stają się wręcz zarezerwowane dla osób z domów o wysokim kapitale ekonomicznym, kulturowym i społecznym. Nie oznacza to, że osoby z uboższych środowisk nie mają wysokiego poziomu aspiracji, ale największe skupienie jest w ośrodkach wielkomiejskich, które na wejściu stawiają tak wysoki próg, że nie mogą nie być najlepsze w rankingach. Nie można więc mówić o porównywalności.
Każda szkoła ponadpodstawowa ma wewnątrzszkolną kulturę, pewną specyfikę. Są uczniowie, którzy wybierając placówkę, interesują się nie wynikami, a tym, czy nie ma w nich agresji, przemocy, samobójstw albo narkotyków. Te kryteria są bardzo zróżnicowane. Działa szeptany marketing. Młodzież ma różne motywy. Nie można koncentrować się wyłącznie na osiągnięciach, które da się sparametryzować.
Dlaczego nie ma rankingu z perspektywy edukacji spersonalizowanej, skoncentrowanej na uczniach, którzy mają określony poziom wrażliwości?
Szczególnie w czasach, kiedy z barierami związanymi ze zdrowiem psychicznym mierzy się coraz więcej nastolatków.
- Jest w nich dużo lęku. Okres pandemii dotknął społeczność uczniowską, kiedy byli jeszcze w szkole podstawowej, co niesie dzisiaj ze sobą pewne skutki. Młodzież jest bardziej niż kiedyś świadoma pewnych braków.
Ponadto mamy tak wiele czynników różnicujących proces kształcenia, a nie ma rankingów ukierunkowanych na kulturę szkoły, atmosferę, podejście do uczniów czy innowacyjność zajęć.
Nie można zapominać, że coraz częściej zdarza się tak, że ktoś wybiera liceum, zachęcony przez starszych kolegów, bo w placówce uczy wybitny matematyk czy kapitalny polonista, a kiedy przychodzi do szkoły we wrześniu, tego nauczyciela już nie ma.
Wszystko zmienia się bardziej dynamicznie niż kiedyś, a jednak tworzymy elity, uśredniając wyniki, zapominając o indywidualnych predyspozycjach uczniów.
- Wyniki maturalne są w tym sensie nierzetelnym kryterium, że w klasach od trzeciej do czwartej rodzice pompują pieniądze w korepetycje. Nie mówmy też, że to osiągnięcie szkoły.
W krajach, które - tak jak nasz - mają podobne obciążenie w kwestii ustroju, sukcesy zależą od środowiska rodzinnego, a nie od placówek edukacyjnych. Szkoła może pomóc, poprowadzić i wzmocnić, ale także zniszczyć aspiracje edukacyjne.
Nie brakuje szkół średnich, w których część nauczycieli lekceważy podejście do kształcenia. Są wypaleni zawodowo, sfrustrowani politycznie albo rozżaleni, bo rzeczywiście płace są skandalicznie niskie.
A jak jest duża grupa wypalonych nauczycieli, ci zaangażowani mają problem z tym, aby się przebić, bo młodzież ma ograniczone zaufanie.
- Oczywiście, że tak. W wyniku wielokrotnych zmian w Karcie nauczyciela odstąpiono od traktowania nauczycieli jako profesjonalnej kadry dydaktycznej, dzieląc to środowisko. Przeciwstawiono dyrekcję szkoły radzie pedagogicznej. Jeśli szkoła nie jest autonomiczna, a nauczyciel jest ustawicznie straszony, traktowany w sposób uderzający w jego godność, uderza to także w relacje i sposób nauczania.
Nie usprawiedliwia to mierności i braku zaangażowania, ale społeczeństwo nie jest tym zainteresowane, żeby polski nauczyciel był odpowiednio opłacany, jednocześnie podwyższając swój kapitał. Nauczyciele często nie aktualizują wiedzy, gdy nie muszą tego robić. Wielu z nich jest za to biegłych głównie w przepytywaniu uczniów.
Zbyt długo to tolerowaliśmy i teraz mamy efekt. Jak pan kiedyś powiedział - problemy współczesnej szkoły zaczęły się dekady temu.
- Pierwsza dekada transformacji była jeszcze pełna swobody. Można było mówić o pewnej autonomii. Były autorskie, twórcze licea. Nie oznaczało to, że wszyscy z tej wolności chcieli skorzystać. Z badań dotyczących wypalenia zawodowego nauczycieli w różnych okresach minionego dwudziestolecia, wynika, że 30 proc. członków kadry jest w pełni wypalonych. Są nie tylko toksyczni dla siebie, ale w efekcie także dla uczniów. Z kolei 20 proc. jest na pograniczu wypalenia.
Pewne problemy społeczne, kulturowe wymagają czasu, ale nie można ich przerywać podejściem autorytarnym. Jest mnóstwo absurdów w edukacji publicznej.
Mamy szkołę patologiczną ustrojowo i politycznie. Cofamy się o kilkadziesiąt lat.
Tyle że w ten sposób tracimy zaufanie młodzieży. Nie można mieć do nich pretensji. Tę różnorodność trzeba łączyć. Nie wmawiać im konieczności bycia takimi samymi, ale pozwolić im odnaleźć sens życia w szkole.
I zauważać tych zdolnych uczniów, którzy nie mają wybitnych ocen, ale przejawiają talent w jednej określonej dziedzinie. Pokazywać im, że nie określa ich świadectwo czy miejsce w rankingu placówki, do której uczęszcza.
- Otóż to. Znam szkołę w Izraelu, która jest świetnym przykładem tego, jak konstruuje się naukę w krajach, gdzie rządy są zainteresowane rozwojem młodych pokoleń. W tej szkole fantastyczną troską objęto dzieci autystyczne, np. służby specjalne wykorzystują ich potencjał, przygotowując je do roli specjalistów na lotniskach w monitorowaniu samolotów. Zauważyli, że takie osoby potrafią się wyjątkowo zorientować, skupić i wykonywać perfekcyjnie swoje zadania.
Można coś znaleźć dla każdego dziecka, a pewną odmienność, słabości czy problemy przekuć w coś dobrego i dać im szansę. U nas jest odwrotnie. Panuje podejście toksyczne, selektywne i umniejszające.
Przymus obowiązku szkolnego jest zwalnianiem każdego nauczyciela z konieczności angażowania się. Na szczęście mamy jeszcze wspaniałych pedagogów, którzy potrafią funkcjonować w tym systemie bez szkody dla ucznia.
W systemie, w którym ważniejsze stają się wyniki i rankingi niż indywidualne podejście, doprowadzając do krzywdzących podziałów.
- Największym problemem jest ukryta presja nauczycieli czy dyrektorów szkół, którzy życzą sobie tego, żeby ta grupa uczniów, która nie dorównuje wymaganym wynikom, odeszła z placówki. To widać w trakcie egzaminów maturalnych, gdzie część młodzieży jest szantażowana i niedopuszczana do egzaminu maturalnego.
Nie bez znaczenia jest też presja rodziców. Wśród rówieśników też zdarza się pewna stygmatyzacja, kiedy większą rolę odgrywa to, do jakiej szkoły ktoś chodzi niż jak sobie w niej radzi.
Rankingi w jakiejś mierze nobilitują i selekcjonują w świadomości społecznej to, skąd się biorą te elity czy dzieci elit. Natomiast powinniśmy od tego odejść, bo nie jest to rzetelne, sprawiedliwe ani społecznie obiektywne, kiedy porównujemy to, co jest nieporównywalne.